piątek, 26 sierpnia 2011

w drodze

a jednak. mimo wątpliwości, związanych raczej z odległością do pokonania niż brakiem zainteresowania, wybraliśmy się na domotańcowy tabor. doszliśmy też do wniosku, że blisko sześćset kilometrów po polskich drogach zachęca do zaplanowania postoju (na rozprostowanie kości i ości). wędrując palcem po tematycznej mapie namierzyliśmy Muzeum Budownictwa Ludowego w Olsztynku. ostatnio architektura drewniana stała się naszym obiektem zainteresowań (ciekawe dlaczego?), a wszelkie wyjazdy nie będące na trasie Poznań - śledziba naznaczone są odwiedzaniem skansenów właśnie.
muszę przyznać, że w Olsztynku skansen jest dość spory (spędziliśmy w nim ze trzy godziny), a chałupy są wyjątkowo zróżnicowane - i małe, i duże, i w kratę, i zrębowe i podcieniowe..


a ja nie mogłam się napatrzeć na to CUDO!

mogę tylko pozazdrościć mieszkańcom Żuław i Powiśla takich podcieniowych majstersztyków, odziedziczonych po Olędrach. ciekawe ile tego typu domów pozostało na naszych ziemiach i dlaczego tak mało o nich się mówi? myślę - choć mogę się mylić - że są jeszcze większą rzadkością niż domy przysłupowe.. i tak samo jak przysłupowe znikają z naszego krajobrazu..

w skansenowej gospodzie skusiliśmy się na ciepły posiłek, gdzie standardowo porcja wegetariańskich pierogów ("ale czy na pewno w nich nie ma nic mięsnego?") została okraszona skwarkami - nazwanymi przez kelnerkę cebulką!

a w Becejłach było tak..

będąc na Suwalszczyźnie spędzaliśmy czas nie tylko na wirowaniu. pojeździliśmy trochę po przepięknej okolicy. zwłaszcza Suwalski Park Krajobrazowy - prześliczny! polecam!
byliśmy też w Puńsku, który jest dla mnie dosyć egzotycznym miasteczkiem i nie mam tu na myśli budownictwa, a raczej klimat. niby to Polska, ale jakby już Litwa. tablica z nazwą dwujęzyczna Polsko-Litewska (Puńsk Punskas), z czym na terenie naszego kraju jeszcze się nie spotkałam. nie powinno mnie to jednak dziwić - prawie osiemdziesiąt procent mieszkańców stanowią Litwini. w Puńsku znajduje się wyjątkowa, jedyna w Polsce, szkoła muzyczna z klasą instrumentów ludowych. jej uczniowie prezentowali swoje umiejętności podczas taboru.
do Puńska pojechaliśmy przede wszystkim żeby zobaczyć.. skansen budownictwa litewskiego - niewielki, jednozagrodowy, ale za to sprawiał wrażenie bardzo autentycznego.


kiedy tabor dobiegł końca znów nasz palec powędrował po mapie w poszukiwaniu architektury drewnianej. wybraliśmy Skansen Kurpiowski w Nowogrodzie. zanim tam dotarliśmy, zjechaliśmy z drogi krajowej żeby zobaczyć wsie leżące nieopodal skansenu. natychmiast pojawiły się drewniane chałupy.. a raczej chałupki. małe, sympatyczne i często w niezłym stanie. o domku takich rozmiarów marzyliśmy zanim bezwolnie zaadoptowała nas śledziba.

w czasie fotografowania jednej z nich (poniżej), wyłonił się gospodarz..


my: ładny domek.
gospodarz: ładny, ładny, tylko nie ma komu mieszkać..
my: to może do skansenu oddać?
gospodarz: szkoda mojej pracy, żeby tak oddać.
my: to pan budował?
gospodarz: taaak ja, już dwanaście lat minęło.
my: :-O
my: (po chwili niezręcznej ciszy, ochłonąwszy) a na Włodki to w lewo, czy w prawo?
i pojechaliśmy..
a poniżej oba domy. my mieliśmy na myśli ten po prawej, gospodarz po lewej i tak oto mówiąc (teoretycznie) tym samym językiem się dogadaliśmy..

Skansen Kurpiowski jest dość wyjątkowo położony na skarpie nad Narwią. jest, po wdzydzkim, drugim najstarszym skansenem w Polsce.



niestety czasu na zwiedzanie było niewiele, dotarliśmy tam tuż przed zamknięciem, na szczęście dla nas, miła pani z kluczykiem otworzyła i oprowadziła po najciekawszych budynkach. jedną z ciekawostek była ławeczka z ruchomym oparciem. gdy oparcie było pod ścianą była to informacja dla odwiedzających, że gospodarze chętnie przyjmują gości, gdy było odwrócone, od środka izby (jakby uniemożliwiając siadanie) oznaczało to, że w tym dniu gospodarzom nie w głowie goście. była to taka subtelna, ale jednoznaczna forma rozmowy bez słów, dzięki której nikt się nie musiał krępować.
na zdjęciu w pozycji "zapraszamy".


z Nowogrodu pojechaliśmy prosto do domu, ale przecież to nie koniec naszej ludowej drogi ;-)

wtorek, 2 sierpnia 2011

becejły

ostatnie posty jakieś takie drastyczne i ponure wyszły, dzisiaj nie będę ani straszyć ani smucić, a zachęcać..
przy okazji zaproszenia do pewnej zbliżającej się imprezy, zdradzę moją małą tajemnicę. zresztą otrzymując wyróżnienie powinnam była napisać siedem rzeczy, których o mnie nie wiecie, to napiszę choć jedną - a mianowicie, jestem miłośniczką oberka! choć dawno nie było do tańca okazji..


od 9 do 15 sierpnia na Suwalszczyźnie, w Becejłach odbędzie się Tabor Domu Tańca - "warsztaty tradycyjnego tańca, śpiewu i gry na instrumentach". będzie tam można miedzy innymi nauczyć się oberka, a zdobyte umiejętności wykorzystać na potańcówkach.

na zabawach domotańcowych bywaliśmy nieraz, na taborze jeszcze nigdy. myślę jednak, że imprezę mogę śmiało polecić. program jest zachęcający. może i ktoś z was będzie miał ochotę "zawirować"..

a my nieśmiało marzymy sobie, że śledziba też kiedyś ożyje muzyką i tańcem.. (może właśnie dlatego dom zarzucił na nas swoje sidła)