poniedziałek, 25 czerwca 2012

z pamiętnika początkującego ogrodnika



zajmowanie się przydomiem stało się ostatnio dla nas zajęciem nadrzędnym. no bo i co tu robić kiedy nie wiadomo co robić żeby nie zepsuć. wciąż wierzę, że stan ten ulegnie zmianie i jeszcze tego lata zaczniemy grzebać w chałupie. tymczasem niczego w środku nie ruszamy, a że chęć działania rozpiera, staramy się powoli obsadzać działkę. parę nasadzeń robiliśmy już w minionych dwóch latach. lecz to wciąż mało, zwłaszcza, że statystycznie co drugie drzewko wiosenną porą znajduje dzikiego amatora młodziutkiej kory. próbujemy delikatnie osłonić się od sąsiadów i od drogi, wprowadzić enklawy intymności, bo co tu dużo mówić, jest dość łyso, a drzewa i krzewy w pół roku nie urosną.
tworzymy ogród w stylu wiejskim :) dlatego nieustannie poszukuję natchnienia, rozważam różne opcje, wyobrażam sobie.. kupiliśmy kilka krzewów jaśminowca i kaliny, od Ziłów dostaliśmy lipki, jarzębinki i lilaczki (takie maciupciusie, ale chyba wszystkie się przyjęły), od sąsiada mamy pigwowce i aronię (tak, tak, typowo wiejskie okazy) kilka roślin przywieźliśmy od rodzinki, w tym porzeczki. ciągle ukorzeniam, sieję, sadzę i planuję, a może planuję, sieję, sadzę i ukorzeniam (w sumie to sadzimy). eksperymentujemy jakim roślinom będzie się u nas podobało. łubin już wyrasta, naparstnice i dzwonki wysiałam z końcem maja, w tym tygodniu ostróżki, malwy i orliki (tak na dobry początek). wkrótce będę przesadzać do gruntu wysiane w marcu poziomki. może coś z tego będzie.
w obawie przed niszczycielską mocą remontu domu wszystkie obsadzenia są w bezpiecznej (chyba) odległości od śledziby i w rozsądnych ilościach (choć zaczynam wątpić kiedy patrzę na moją kolekcję nasion).

nie jest to tajemnicą, że prace ogrodowe na Dolnym Śląsku mogą zmienić się w odkrycia archeologiczne. wiem, wiem, mało to oryginalne. tutaj wszyscy mają swój skarb (skarb nr 1, skarb nr 2), lecz w końcu mogę powiedzieć: "mam i ja" ;)
kopałam sobie dziurkę w ziemi by posadzić szałwię, gdy coś krągłego rzuciło mi się w oczy!

niestety nie błysnęło jak to na skarb przystało, ale ważne że jest.

porażona gorączka poszukiwawczą kopałam wokół miejsca znaleziska jeszcze przez godzinę. znalazłam jedynie porozbijane skorupy, więc się poddałam. poszłam do warzywniaka (po drugiej stronie domu) posiać cukinię. wkładam łopatkę w ziemię a tu znów coś okrągłego do mnie mruga!



po tak obiecującym znalezisku zaczęliśmy wierzyć, że znajdziemy wejście do śledzibowej piwnicy, w której będzie m.in. korytarz do Eldorado, albo choć legendarna bursztynowa komnata. w miejscu znalezienia drugiej (miedzianej) monety, widziałam nawet ogon pilnującego skarbów bazyliszka, ale G. twierdzi, że to padalec. tymczasem muszą wystarczyć dwie "nietakstare" monety..

czwartek, 14 czerwca 2012

pierwszy taki

ufff.. DODP 2012 za nami. nasz trzeci, lecz pierwszy taki - nie zwiedzający, a udostępniający. tuż po przyjeździe zabraliśmy się do sprzątania domu i ogrodu. w pierwszej chwili drażnią/męczą mnie odległości do pokonania w poszukiwaniu porzuconych w ogrodzie rękawiczek, czy miotły zostawionej na strychu. tak to jest kiedy z małego mieszkania wchodzi się do tak dużego domu z jeszcze większym ogrodem. szybko mi jednak przechodzi, kiedy mięśnie przyzwyczajają się do pracy, a kolejna godzina przynosi już tylko dobre myśli, zwłaszcza gdy efekt pracy jest widoczny. bez chwili wytchnienia kosiliśmy (ze dwa dni, taka nam trawa urosła), grabiliśmy, zamiataliśmy, myliśmy i wykonywaliśmy wiele innych, na pozór męczących zajęć. wciąż nie zajmujemy się domem (niestety), za to staramy się zagospodarować okolicę domu. posadziliśmy jaśminowce, bzy, maliny, posiałam łubin, naparstnice i dzwonki (na dzień otwarty niestety nie wyrosły).

śledzibka wyładniała, taka wysprzątana (choć nie we wszystkich pomieszczeniach).
w niedzielę już tylko czekaliśmy na gości i czekaliśmy i czekaliśmy i czekaliśmy i czekaliśmy..

i przyjechali!
ZiŁ, Neustechow i szachulec.pl!
wszyscy dotarli niemalże w jednej chwili!


ci, którzy mieli ochotę na pyrki z gzikiem (lub bez, bo nie jadają niczego co białe) mogli się najeść do woli, o ile sami się obsłużyli. oprowadzając szachulec.pl po śledzibie (byli u nas pierwszy raz) trochę zapomniałam o karmieniu i pojeniu pozostałych gości (mam nadzieję, że wybaczyli nam to skandaliczne zaniedbanie).
niestety nie było hulanki do białego rana. pobyt gości skróciła brutalna rzeczywistość - w poniedziałek trzeba było iść do pracy.. 215 km od śledziby.
podsumowując, nasz pierwszy taki DODP uznaję za udany!

[i]