
zajmowanie się przydomiem stało się ostatnio dla nas zajęciem nadrzędnym. no bo i co tu robić kiedy nie wiadomo co robić żeby nie zepsuć. wciąż wierzę, że stan ten ulegnie zmianie i jeszcze tego lata zaczniemy grzebać w chałupie. tymczasem niczego w środku nie ruszamy, a że chęć działania rozpiera, staramy się powoli obsadzać działkę. parę nasadzeń robiliśmy już w minionych dwóch latach. lecz to wciąż mało, zwłaszcza, że statystycznie co drugie drzewko wiosenną porą znajduje dzikiego amatora młodziutkiej kory. próbujemy delikatnie osłonić się od sąsiadów i od drogi, wprowadzić enklawy intymności, bo co tu dużo mówić, jest dość łyso, a drzewa i krzewy w pół roku nie urosną.
tworzymy ogród w stylu wiejskim :) dlatego nieustannie poszukuję natchnienia, rozważam różne opcje, wyobrażam sobie.. kupiliśmy kilka krzewów jaśminowca i kaliny, od
Ziłów dostaliśmy lipki, jarzębinki i lilaczki (takie maciupciusie, ale chyba wszystkie się przyjęły), od sąsiada mamy pigwowce i aronię (tak, tak, typowo wiejskie okazy) kilka roślin przywieźliśmy od rodzinki, w tym porzeczki. ciągle ukorzeniam, sieję, sadzę i planuję, a może planuję, sieję, sadzę i ukorzeniam (w sumie to sadzimy). eksperymentujemy jakim roślinom będzie się u nas podobało. łubin już wyrasta, naparstnice i dzwonki wysiałam z końcem maja, w tym tygodniu ostróżki, malwy i orliki (tak na dobry początek). wkrótce będę przesadzać do gruntu wysiane w marcu poziomki. może coś z tego będzie.
w obawie przed niszczycielską mocą remontu domu wszystkie obsadzenia są w bezpiecznej (chyba) odległości od śledziby i w rozsądnych ilościach (choć zaczynam wątpić kiedy patrzę na moją kolekcję nasion).
nie jest to tajemnicą, że prace ogrodowe na Dolnym Śląsku mogą zmienić się w odkrycia archeologiczne. wiem, wiem, mało to oryginalne. tutaj wszyscy mają swój skarb (
skarb nr 1,
skarb nr 2), lecz w końcu mogę powiedzieć: "mam i ja" ;)
kopałam sobie dziurkę w ziemi by posadzić szałwię, gdy coś krągłego rzuciło mi się w oczy!

niestety nie błysnęło jak to na skarb przystało, ale ważne że jest.

porażona gorączka poszukiwawczą kopałam wokół miejsca znaleziska jeszcze przez godzinę. znalazłam jedynie porozbijane skorupy, więc się poddałam. poszłam do warzywniaka (po drugiej stronie domu) posiać cukinię. wkładam łopatkę w ziemię a tu znów coś okrągłego do mnie mruga!


po tak obiecującym znalezisku zaczęliśmy wierzyć, że znajdziemy wejście do śledzibowej piwnicy, w której będzie m.in. korytarz do Eldorado, albo choć legendarna bursztynowa komnata. w miejscu znalezienia drugiej (miedzianej) monety, widziałam nawet ogon pilnującego skarbów bazyliszka, ale G. twierdzi, że to padalec. tymczasem muszą wystarczyć dwie "nietakstare" monety..