niedziela, 23 października 2011

wpis

działamy.. choć nasze działania wciąż ledwo widoczne, mamy nadzieję, że przyniosą wyłącznie pozytywne efekty. nie spieszymy się, nie podejmujemy pochopnych decyzji, nie gnamy z remontem na oślep, by nie popełnić nieodwracalnych błędów (pewnie pierwsze już za nami).


nie jesteśmy ekspertami od renowacji, nie mamy doświadczenia we wskrzeszaniu starych domów, dlatego postanowiliśmy ratować przysłupa z fachowym wsparciem. złożyliśmy wniosek o wciągnięcie śledziby do rejestru zabytków. ciągle czekamy na ostateczną decyzję komisji, w związku z czym, zbroimy się w cierpliwość, dokształcamy się.. i oszczędzamy. wpisanie do rejestru z pewnością przedroży remont, ale liczymy, że w ogólnym rozrachunku wyjdzie to na dobre.

w celu nawiązania kontaktu, przedstawienia się, i zorientowania się jakie są nasze obowiązki formalne wynikające z posiadania starego domu (poza uzyskaniem zgody na remont) wybraliśmy się do jeleniogórskiej delegatury wojewódzkiego konserwatora zabytków.
jak się dowiedzieliśmy, domy będące w gminnej ewidencji zabytków podlegają opiece konserwatorskiej tak samo jak domy wpisane do rejestru zabytków. różnica jest taka, że na remont domów wpisanych do rejestru "teoretycznie" można ubiegać się o dofinansowanie z różnych źródeł (Ministerstwa Kultury, starostwa powiatowego, gminy). oczywiście gdyby dom miał spełniać jedynie rolę prywatną, szanse na otrzymanie jakichkolwiek środków publicznych, byłyby raczej znikome, jeśli obiekt ma być "otwarty" - pełnić funkcję noclegową, gastronomiczną, kulturową - szansa taka istnieje.

wojewódzki konserwator zabytków jest urzędem, zatem wszelkie prośby należy składać w sposób urzędowy - na piśmie. jeśli chodzi o doraźne prace zabezpieczające wystarczy zgłoszenie do konserwatora. natomiast remont dachu, wymiana okien, czy wymiana podwalin wymagają już projektu architektonicznego wykonanego zgodnie z wytycznymi konserwatora. na prośbę, urząd służy pomocą w doborze projektantów i specjalistów posiadających odpowiednie kwalifikacje oraz doświadczenie.

niedawno sympatyczna ekipa z WKZ, uzbrojona w aparat, miarę, ołówek i szkicownik, zebrała podstawowe dane do opracowania karty zabytku (niezbędnej do wpisu do rejestru).


tak to wygląda w teorii, jak wygląda w praktyce? przekonamy się..
póki co wygląda na to, że nie taki diabeł straszny.. złożyliśmy już pierwszy wniosek: o zgodę na zabezpieczające odeskowanie szczytów. w przeciągu tygodnia (!) dostaliśmy pozytywną odpowiedź. w związku z czym szukamy wolontariuszy do pomocy ;-) zima za pasem, a śledzibie śnieg na poddaszu nie służy.

p.s. mamy pierwsze karczochy!

[i&g]

piątek, 14 października 2011

minął rok...

..od czasu gdy śledziba formalnie przywiązała nas do siebie.

[i&g]

środa, 14 września 2011

równanie



rozbite lustro – siedem lat nieszczęścia

rozbita matryca – x

x = ?




[g]

piątek, 26 sierpnia 2011

w drodze

a jednak. mimo wątpliwości, związanych raczej z odległością do pokonania niż brakiem zainteresowania, wybraliśmy się na domotańcowy tabor. doszliśmy też do wniosku, że blisko sześćset kilometrów po polskich drogach zachęca do zaplanowania postoju (na rozprostowanie kości i ości). wędrując palcem po tematycznej mapie namierzyliśmy Muzeum Budownictwa Ludowego w Olsztynku. ostatnio architektura drewniana stała się naszym obiektem zainteresowań (ciekawe dlaczego?), a wszelkie wyjazdy nie będące na trasie Poznań - śledziba naznaczone są odwiedzaniem skansenów właśnie.
muszę przyznać, że w Olsztynku skansen jest dość spory (spędziliśmy w nim ze trzy godziny), a chałupy są wyjątkowo zróżnicowane - i małe, i duże, i w kratę, i zrębowe i podcieniowe..


a ja nie mogłam się napatrzeć na to CUDO!

mogę tylko pozazdrościć mieszkańcom Żuław i Powiśla takich podcieniowych majstersztyków, odziedziczonych po Olędrach. ciekawe ile tego typu domów pozostało na naszych ziemiach i dlaczego tak mało o nich się mówi? myślę - choć mogę się mylić - że są jeszcze większą rzadkością niż domy przysłupowe.. i tak samo jak przysłupowe znikają z naszego krajobrazu..

w skansenowej gospodzie skusiliśmy się na ciepły posiłek, gdzie standardowo porcja wegetariańskich pierogów ("ale czy na pewno w nich nie ma nic mięsnego?") została okraszona skwarkami - nazwanymi przez kelnerkę cebulką!

a w Becejłach było tak..

będąc na Suwalszczyźnie spędzaliśmy czas nie tylko na wirowaniu. pojeździliśmy trochę po przepięknej okolicy. zwłaszcza Suwalski Park Krajobrazowy - prześliczny! polecam!
byliśmy też w Puńsku, który jest dla mnie dosyć egzotycznym miasteczkiem i nie mam tu na myśli budownictwa, a raczej klimat. niby to Polska, ale jakby już Litwa. tablica z nazwą dwujęzyczna Polsko-Litewska (Puńsk Punskas), z czym na terenie naszego kraju jeszcze się nie spotkałam. nie powinno mnie to jednak dziwić - prawie osiemdziesiąt procent mieszkańców stanowią Litwini. w Puńsku znajduje się wyjątkowa, jedyna w Polsce, szkoła muzyczna z klasą instrumentów ludowych. jej uczniowie prezentowali swoje umiejętności podczas taboru.
do Puńska pojechaliśmy przede wszystkim żeby zobaczyć.. skansen budownictwa litewskiego - niewielki, jednozagrodowy, ale za to sprawiał wrażenie bardzo autentycznego.


kiedy tabor dobiegł końca znów nasz palec powędrował po mapie w poszukiwaniu architektury drewnianej. wybraliśmy Skansen Kurpiowski w Nowogrodzie. zanim tam dotarliśmy, zjechaliśmy z drogi krajowej żeby zobaczyć wsie leżące nieopodal skansenu. natychmiast pojawiły się drewniane chałupy.. a raczej chałupki. małe, sympatyczne i często w niezłym stanie. o domku takich rozmiarów marzyliśmy zanim bezwolnie zaadoptowała nas śledziba.

w czasie fotografowania jednej z nich (poniżej), wyłonił się gospodarz..


my: ładny domek.
gospodarz: ładny, ładny, tylko nie ma komu mieszkać..
my: to może do skansenu oddać?
gospodarz: szkoda mojej pracy, żeby tak oddać.
my: to pan budował?
gospodarz: taaak ja, już dwanaście lat minęło.
my: :-O
my: (po chwili niezręcznej ciszy, ochłonąwszy) a na Włodki to w lewo, czy w prawo?
i pojechaliśmy..
a poniżej oba domy. my mieliśmy na myśli ten po prawej, gospodarz po lewej i tak oto mówiąc (teoretycznie) tym samym językiem się dogadaliśmy..

Skansen Kurpiowski jest dość wyjątkowo położony na skarpie nad Narwią. jest, po wdzydzkim, drugim najstarszym skansenem w Polsce.



niestety czasu na zwiedzanie było niewiele, dotarliśmy tam tuż przed zamknięciem, na szczęście dla nas, miła pani z kluczykiem otworzyła i oprowadziła po najciekawszych budynkach. jedną z ciekawostek była ławeczka z ruchomym oparciem. gdy oparcie było pod ścianą była to informacja dla odwiedzających, że gospodarze chętnie przyjmują gości, gdy było odwrócone, od środka izby (jakby uniemożliwiając siadanie) oznaczało to, że w tym dniu gospodarzom nie w głowie goście. była to taka subtelna, ale jednoznaczna forma rozmowy bez słów, dzięki której nikt się nie musiał krępować.
na zdjęciu w pozycji "zapraszamy".


z Nowogrodu pojechaliśmy prosto do domu, ale przecież to nie koniec naszej ludowej drogi ;-)

wtorek, 2 sierpnia 2011

becejły

ostatnie posty jakieś takie drastyczne i ponure wyszły, dzisiaj nie będę ani straszyć ani smucić, a zachęcać..
przy okazji zaproszenia do pewnej zbliżającej się imprezy, zdradzę moją małą tajemnicę. zresztą otrzymując wyróżnienie powinnam była napisać siedem rzeczy, których o mnie nie wiecie, to napiszę choć jedną - a mianowicie, jestem miłośniczką oberka! choć dawno nie było do tańca okazji..


od 9 do 15 sierpnia na Suwalszczyźnie, w Becejłach odbędzie się Tabor Domu Tańca - "warsztaty tradycyjnego tańca, śpiewu i gry na instrumentach". będzie tam można miedzy innymi nauczyć się oberka, a zdobyte umiejętności wykorzystać na potańcówkach.

na zabawach domotańcowych bywaliśmy nieraz, na taborze jeszcze nigdy. myślę jednak, że imprezę mogę śmiało polecić. program jest zachęcający. może i ktoś z was będzie miał ochotę "zawirować"..

a my nieśmiało marzymy sobie, że śledziba też kiedyś ożyje muzyką i tańcem.. (może właśnie dlatego dom zarzucił na nas swoje sidła)

piątek, 29 lipca 2011

beton i styropian

wpisałam dzisiaj w wyszukiwarkę hasło: "domy przysłupowe". od czasu do czasu lubię sprawdzić, czy jakiś nowy miłośnik przysłupów zaistniał w cyberprzestrzeni mając coś interesującego do przekazania. a nuż nauczę się czegoś ciekawego..
tym razem znalazłam smutne wieści - domy przysłupowe zginęły pod betonem i styropianem (video). nie wiem dlaczego tak mnie przytłoczyła ta wiadomość. przecież w maju byliśmy na DODP i sama widziałam jak bogatyńskie remonty wyglądają. nie zdawałam sobie chyba sprawy, że odbywa się to na taką skalę. a może po prostu ten problem urósł w moich oczach, gdy ktoś inny też go zauważył..

zdjęcie zostało zrobione w maju w czasie DODP 2011.

p.s. chciałabym bardzo podziękować Asi i Wojtkowi za przemiłe wyróżnienie.

czwartek, 21 lipca 2011

smocza kupa i inne story

nadeszły upragnione wakacje i możemy w śledzibie siedzieć RAZEM (dłużej niż tylko przez weekend). prace i wypoczynek (będąc dosłownym "lenistwo") słodko się ze sobą przeplatają. dopiero teraz, mając przedsmak wiejskiego życia wiem, po co to robimy, a wątpliwości (czy warto?) oddalają się.
wśród naszych największych sukcesów ostatnich dni jest, miejmy nadzieję, ostateczne przygotowanie szamba do użytku. nie miałam okazji wyławiać owczych czaszek, za to tym razem miałam swój znikomy udział w wyławianiu "tego", co mogłoby zatkać rurę pojazdu asenizacyjnego. "to" co wyłowiliśmy miało w składzie m.in.:
szlam (wolę nie wiedzieć w jakim składzie ;))
kości (!) owcze (?)
szkielet kota
stary zawias
cała ta mikstura została pieszczotliwie nazwana przez G... "kupą smoka" ;)

doświadczenie to było dość traumatyczne (zwłaszcza dla G., który siedział kilkadziesiąt minut w zbiorniku i wybierał zawartość).

zaczęliśmy też upijać denaturatem pewnych niesympatycznych drewnożerców


i delikatnie skrobać olejnicę, a w zasadzie usuwać odchodzące płaty, z belek i sufitu w izbie zrębowej


przy okazji znaleźliśmy "bardzo ciekawy bożonarodzeniowy wzór łużycki z XVIII wieku" ;-D pod kolejną warstwą papieru (tym razem nie farby), który służył do..izolacji!?


posadziłam moje ukochane hortensje. ta z przodu, choć maleńka, ma dla mnie szczególne znaczenie. przywiozłam ją dwa lata temu w postaci gałązki z Bretanii, ukorzeniłam i chowałam w mieszkaniu. mam nadzieję, że przyzwyczai się do nowych warunków (o ile ślimulce jej nie zjedzą, bo zaczęły się do niej dobierać),

i choć pracy nieskończenie wiele udaje się nam od czasu do czasu odwiedzić właścicieli pewnego domu już nie przysłupowego, którzy myślą, że przyjeżdżamy do nich tylko po to by skorzystać z instalacji wod-kan w miejscu ich tymczasowego pobytu ;-p
a my tak zwyczajnie uwielbiamy palić stosy starego, mokrego siana ;-D

odwiedziliśmy też, po wielu latach, pewne schronisko, by sprawdzić, czy aby przypadkiem nie jest przysłupowe. jest!

zapoznaliśmy się też z nowym, nieznanym nam dotąd bliżej otoczeniem staruszka, które uznaliśmy za niekoniecznie piękne i niekoniecznie wpływające pozytywnie na klimat Gór Izerskich. cóż, turystyka rządzi się swoimi prawami, przynajmniej jest kolejna atrakcja w regionie.

a mi wciąż trudno uwierzyć, że można o 15:00 (po obiadku) wyjechać z domu w góry, po drodze - niby przypadkiem - spotkać znajomych i pogawędzić z nimi krótką chwilę, wdrapać się na szczyt, zejść i wrócić do domu przed zmrokiem! w samą porę na "imperium kontratakuje".

czwartek, 23 czerwca 2011

tylko dla ludzi o mocnych nerwach

zajmując się śledzibowym otoczeniem nie tylko zbieramy czterolistne szczęście. bywamy też narażeni na niespodzianki mrożące krew w żyłach! jakież to tajemnice skrywa ten stary dom?
niedawno G. zajął się porządkowaniem okolic piaskowcowego murku wyznaczającego podwórze. kopiąc przy nim znalazł zwłoki psa!


na szczęście pies okazał się być plastikowy (uff).
mam wrażenie, że jego "ciało" prezentuje całkiem artystyczną kompozycję..(prawie jak Dali ;-))

ostatecznie plastikowy szkielet okazał się być domem dla przeróżnych żyjątek.

inna przerażająca historia związana jest z pewną "śmierdzącą sprawą" będącą w toku. w niektórych remontowych zapaleńcach ruszenie starego szamba budzi grozę, odrazę i niechęć (w nas także). samo opróżnienie może przerodzić się w prawdziwy thriller! na szczęście ta wątpliwa przyjemność mnie ominęła (i dobrze, bo nie lubię thrillerów).
G. zajął się czyszczeniem jednego z dwóch szamb jakie mieliśmy przyjemność przejąć wraz z domem, w celu stworzenia tymczasowej toalety. odpompował wodę, aby dostać się do dna zbiornika, z którego usunąć musimy zalegający (prawdopodobnie kilkudziesięcioletni) szlam. schodząc, w słabym świetle latarki ujrzał..CZASZKI!



najprawdopodobniej baranie/owcze, które (po konsultacji z sanepidem) zostaną pochowane na komunalnym wysypisku śmieci.

p.s. (nie do końca na temat)
w drugim szambie w kwietniu pływała sobie taka oto ślicznotka


z pewnością w celach rozrodczych ;-)

poniedziałek, 20 czerwca 2011

szczęście

mamy niezbity dowód na szczęśliwość śledziby!

znalezione na majdanie (podwórzu/polu)
jedna jest pięciolistna ;-)

niedziela, 12 czerwca 2011

DODP 2011 subiektywnie

Dzień Otwartych Domów Przysłupowych był pełen wrażeń.. tych pozytywnych i tych mniej..
zaczęliśmy w Bogatyni, gdzie byliśmy rok temu - przed powodzią. trochę bałam się tego co możemy tam zastać.
Bogatynia, cóż, nadal smutna, a może i smutniejsza niż przed powodzią.
nie wiem co mnie bardziej smuci: widok wiszącego na włosku domu (niegdyś przysłupowego)



czy nieumiejętne remontowanie domów, polegające na zalepieniu tego co się da (w szczególności szachulca) styropianem i wstawieniu plastikowych okien (co ma miejsce nie tylko w Bogatyni, a w całym regionie). ciekawe ile lat postoi w taki sposób wyremontowany (zaduszony) dom..
szkoda, że ludzie są oporni w przyswajaniu wiedzy w jaki sposób remontować domy przysłupowe. wiem, wiem, nie zawsze brak wiedzy, czy świadomości jest głównym problemem, a niedostatek pieniędzy.
są jednak i pozytywne przykłady - domy w których odbywał się DODP w Bogatyni - na ul. Waryńskiego 17

i 24


z tego co mówił burmistrz Bogatyni jest szansa na pozyskanie funduszy na remont domów. może w końcu "perła" architektury przysłupowej w Polsce stanie się "Perłą".


w czasie DODP przejęła mnie też historia ludzi - powodzian bogatyńskich, którzy wspominali zeszłoroczną tragedię. dreszcze przechodzą na myśl o tym jak to musi być kiedy jest się kobietą w średnim wieku, siedzi się samotnie w drewnianym starym domu, który lada moment może się zawalić, wśród otaczającej rwącej rzeki zalewającej dom do poziomu 1,80 m? w dodatku widząc dom sąsiada zniszczony przez stalowy most pędzący z nurtem rzeki? i jak się czuć, kiedy po przejściu fali znajduje się w ogródku czeski samochód dostawczy?

z Bogatyni wyruszyliśmy do zachodnich sąsiadów. spacer po dwóch niemieckich kurortach w Zittauer Gebirge - Jonsdorf i Oybin był bardzo budujący, motywujący i inspirujący.






ehh..
był to nasz pierwszy i z pewnością nieostatni wyjazd w tamte strony.

na koniec odwiedziliśmy Zagrodę Kołodzieja. długa rozmowa z Panią Elą naładowała nas pozytywnie i zmotywowała do dalszej pracy. wszystko wskazuje na to, że podążymy drogą którą nam zasugerowała.

poniedziałek, 23 maja 2011

Dzień Otwartych Domów Przysłupowych

gorąco zachęcamy do udziału w kolejnym Dniu Otwartych Domów Przysłupowych

więcej informacji na stronie umgebindeland oraz Bogatyńskiego Stowarzyszenia Rozwoju Regionalnego

niedziela, 22 maja 2011

widoczny gołym okiem!

postęp

p.s. znajdź 3 różnice ;-)

niedziela, 8 maja 2011

minął rok..

..od pierwszego spotkania z domem przysłupowym na Pogórzu.

wtorek, 3 maja 2011

chodojtypalenje

chodojtypalenje to serbołużycki odpowiednik germańskiej Nocy Walpurgii i celtyckiego Beltaine, jest to święto przedchrześcijańskie nowego ognia i nadejścia lata. u nas zwane Czarodzielnicą, ale o ile Walpurgia i Beltaine są w jakimś stopniu kultywowane, o tyle Czarodzielnica jest nieomal zapomniana w Polsce.
ci, którzy kiedykolwiek byli w Czechach lub na Słowacji w majowy weekend, mogą kojarzyć symbol święta - słup majowy (jego kształt falliczny symbolizował boga, zaś wianek na górze - boginię).
tego dnia wykonuje się czynności mające ochronić domową zwierzynę (w szczególności bydło) przed czarownicami. rozpala się ogniska, wokół których tańczy się i śpiewa. kręci się ze słomy bałwany i rzuca w płomienie, paląc niby czarownicę. te i więcej informacji na temat sposobów obchodzenia 30 kwietnia znalazłam w artykule "Folklor Serbołużyczan". jak pisze Anna Pawlak, autorka artykułu, "jeszcze przed zachodem słońca doi się i karmi krowy, następnie okadza się oborę różnymi ziołami, drzwi mocno zamyka, robi na nich trzy krzyże kredą lub węglem, a w parafiach kato­lickich kropi się drzwi wodą święconą. zabobon radzi też przybić na drzwiach żywą żabę. aby zabieg był bardziej skuteczny krzyżowano na progu, na znak krzyża dwie miotły. chcą sprawić, żeby czarownica nie zawitała do nas rozsypuję się dodatkowo na progu piasek, mąkę lub popiół, zakreślając na tym profilaktycznie trzy krzyże. wedle wierzeń czarownica musi teraz liczyć rozsypane ziarnka do samego rana. gałązki brzozowe, wtykane w gnojowisko, wrota podwórzowe, oraz wszystkie drzwi i okna stanowić mają jeszcze jeden zabieg ochronny przed czarownicami."
dziś chodojtypalenje obchodzi się chociażby w Lipsku.

i my 30 kwietnia, wraz z niezwykłymi ludźmi i ich gośćmi, odstraszaliśmy czarownice od śledziby, zakąszając chlebek, kiełbaski i ziemniaczki wprost z ogniska.


na szczęście dla płazów, obyło się bez przybijania żaby.

p.s. Czarodzielnicę obchodzono również w Zgorzelcu.

środa, 27 kwietnia 2011

wsteczny postęp prac

tak nam się chciało pracować.. a tu ledwo co widać! :/ nie mamy za dużo na swoje usprawiedliwienie, może tylko to, że czego się człowiek nie dotknie, tam pojawiają się niespodzianki, przez które strach cokolwiek ruszać! nie, nie, nic nam się na głowę nie sypie, to raczej strach przed zniszczeniem przez nasze nieumiejętne postępowanie czegoś cennego.
oto "przykładowy winowajca" i jego krótka historia..



kilkadziesiąt lat temu, jakiś - dziś można by rzec - wandal, posłużył się wewnętrznymi drzwiami jako substytutem okna. nie mamy pojęcia skąd konieczność wypełniania wnęki okiennej wiekowymi drzwiami, ale postępek ten okazał się mieć i pozytywne aspekty! brutalne zjawiska pogodowe na przestrzeni lat łuszczyły kolejne warstwy farby olejnej, aż do ukazania się gołej struktury drewna z..(!) ledwie widoczną warstwą oryginalnej polichromii. najdziwniejsze jest to, że przechodziliśmy koło tego okna/drzwi setki razy, ale te cudowne wzorki w kwiatki - wykonane prawdopodobnie w czasach budowy domu - objawiły nam się dopiero w minionym tygodniu! teraz strach z czegokolwiek mechanicznie usuwać olejną, co by nie zepsuć kwiecistych malowideł albo innych niespodzianek (i tutaj normalny, zdrowy człowiek chwyta się za głowę diagnozując u nas zachwiania równowagi psychicznej ;-) "co za ludzie! rozczulają się nad blaknącymi bohomazami na starych drzwiach, które pewnie i tak są do spalenia! takie drzwi wymienia się na nowe mdf'y fornirowane egzotykiem"). przez winowajców takich jak "przykładowy" znów trzeba będzie zaciągnąć języka u jakiegoś specjalisty (działania w tej kwestii w toku). a zatem prócz prac porządkowych, w domu (chwilowo) bez zmian.
jednak jakieś postępy widoczne gołym okiem też są - zagospodarowanie działki rozpoczęte (i z pewnością nie zakończone). posadzono drzewka, krzewy i kwiatki..